Rób jedną rzecz a dobrze

Rozmowa z Krzysztofem Karaskiem o malarstwie na szkle, muzyce góralskiej, diabłach i aniołach

Proszę nam na wstępie powiedzieć jak rodziła się Pana pasja do malowania. Czy interesował się Pan nim od początku?

Zacząłem jeszcze przed urodzeniem (śmiech). Mój ojciec Paweł miał w swojej twórczości okres, gdy malował na szkle i wówczas miałem okazję do pierwszych eksperymentów. Zasadniczo od dziecka zawsze sobie coś dłubałem w pracowni taty. Gdy mama wołała nas na obiad zdarzało mi się nieco dłużej zostawać w pracowni, by coś domalować na jego obrazie. Kiedy wracaliśmy z posiłku niekiedy nie zauważał moich poprawek, niekiedy zaś miał do nich poważne pretensje. Tak czy inaczej nasz dom tętnił sztuką. Przychodziło do nas grono artystów. Jako dziecko nie krępowałem się przynosić im swoich prac, by rzucili okiem, coś podpowiedzieli. Tak więc klimat mojego rodzinnego domu sprzyjał rozmiłowaniu w sztuce. Próbowałem różnych technik, ale ojciec powiedział mi kiedyś: „rób jedną rzecz a dobrze i w tym kierunku się rozwijaj”. Od trzech lat ojca nie ma już z nami i sądzę, że patrzy teraz na nas z góry. Mam nadzieję, że jest ze mnie zadowolony. W końcu to on obudził we mnie artystę.

Jednak Pana ojciec ukochał przede wszystkim pejzaż zarówno górski jak i morski, podczas gdy na Pana szklanych obrazach znajdziemy przedstawienia świętych, motywy nawiązujące do przedstawień ludowych oraz architekturę sakralną. Skąd wziął się pomysł, by malować dawne kościółki takie jak Jaszczurówka czy Pęksowy Brzyzek?

Chyba nie skłamię jeśli powiem, że nie spotkałem się z tym, by ktoś przede mną malował na szkle architekturę sakralną. To bardzo piękne budynki. W planach mam zrobienie całej serii kościółków zarówno podhalańskich jak i z regionu częstochowskiego. Uwielbiam je.

Patrząc na Pana dzieła dostrzec można wyraźną inspirację sztuką ludową. Czy postrzega się pan za twórcę ludowego?

Zdecydowanie nie. Sztuka ludowa oparta jest na ścisłych zasadach odwzorowania, plamie barwnej, na zamkniętym katalogu tematów, itd. Ja w swojej interpretacji poszedłem na tyle daleko, że w żadnej mierze nie wypełnia ona definicji malarstwa ludowego. Pierwiastkiem ludowym w mojej twórczości jest na pewno sama technika malarstwa na szkle. Ale tematy, które podejmuję są już wolne od jakichkolwiek ograniczeń. Kocham diabły i anioły, strachy na wróble, bałwany, góralskie biesiady jak i świat świętych. W przeciwieństwie do malarzy ludowych preferujących farby wodne, ja stosuję olejne i techniki mieszane, co zmienia efekty wizualne na tafli szkła. Technika ta bywa problematyczna jeśli chodzi o schnięcie, więc niekiedy żona spotyka mnie w środku nocy siedzącego w pracowni z suszarką do włosów (śmiech). Tworząc „nowe” nie neguję jednak piękna i niezaprzeczalnego uroku malarstwa ludowego, które z przyjemnością oglądam jeśli nadarzy się okazja. Ojciec wielokrotnie podkreślał, że twórca nie powinien zamykać się w kręgu swoich dzieł, że powinien pozostać otwarty na całą sztukę i z niej czerpać. Tak właśnie staram się czynić.

Skoro wspomniał Pan o przebywaniu w pracowni, dopytam się czy maluje Pan w ciszy?

Moimi życiowymi pasjami poza malarstwem jest sport i dobra muzyka, stąd często słucham dobrego jazzu lub oglądam relacje z wydarzeń sportowych. To mi nie przeszkadza. Gorzej gdyby przyszło mi podczas malowania robić jakieś przykre rzeczy jak szorowanie przypalonego garnka…

A czy słucha Pan muzyki góralskiej?

To zależy jakiej. Tej wykonywanej przez amatorów uważających się za gwiazdorów w lokalach gastronomicznych nie słucham.. Za to tę wykonywaną przez prawdziwych góralskich muzyków uwielbiam. Nadmienię, że na tę kiepską muzykę góralską znalazłem sobie satyrę – proszę poszukać na moich obrazach czerwonych nosów, krzywych oczu w lekkiej mgiełce erotyki… a od razu w uszach pojawi się fałszywa góralska nutka (śmiech).

Czy Pana małżonka jest pierwszym krytykiem Pana twórczości?

Przede wszystkim jest moją muzą. Żona właściwie przy mnie wkroczyła w świat sztuki i malarstwa, bowiem w jej rodzinie nie było wcześniej tradycji artystycznych. Muszę jednak stwierdzić, że czuje ona sztukę i wciąż odświeża moją głowę, bo gdy dużo maluję niekiedy zaczynam się zamykać na nowe tematy i inspiracje. Wówczas proszę żonę o ocenę prac. Niekiedy padnie ostrzejsze słowo krytyki, co oczywiście trochę boli, ale to niezbędne by wrócić na właściwe tory. Bardzo uzupełniamy się w życiu z moją ukochaną, stąd nie wyobrażam sobie zarówno życia jak i tworzenia bez jej obecności.

Maluje pan diabły i anioły. Kim one dla pana są?

Czymś żywym, kolorowym, latającym! Ojciec zawsze podkreślał, że obraz ma być przede wszystkim piękny. Tylko wtedy ludzie mogą się zdecydować na powieszenie go na ścianie. A ja się upieram, że zarówno anioły jak i diabły są piękne!

A dlaczego warto mieć na ścianie piękny obraz? W wielu polskich domach ściany pozostają zupełnie puste. I bynajmniej nie z powodu braku pieniędzy.

Nie rozumiem tych domów, w których dominuje szkło i metal, które są zimne i puste. Coraz więcej takich przestrzeni można spotkać teraz nawet w Zakopanem. Obraz roztacza ciepło, cieszy kolorem. Uważam, że im więcej obrazów w domu tym lepiej. Mnie akurat pasjonują góry i woda, stąd na ścianach wisi tyle pejzaży ojca. Gdy niekiedy rano wstaję lewą nogą i patrzę na te obrazy to od razu lewa noga się prostuje. Obrazy potrafią być przyjaciółmi, towarzyszami naszych losów, więc dodają sił do dobrego życia.

Skoro o pięknych obrazach mowa, to proszę powiedzieć jak pan rozumie piękno?

Piękna się nie rozumie. Piękno się intuicyjnie czuje. Oczywiście tę wrażliwość można w sobie zabić. Boję się, że wszystkie te nowe technologie, które są w naszych domach: stosy telewizorów, tabletów, laptopów, telefonów itp. mogą szczególnie w młodych ludziach tę wrażliwość zagłuszać. Dla mnie piękno jest przede wszystkim kolorowe, radosne, jest harmonią świata a zarazem prawdą o nim. Moje oczy są głodne piękna, stąd gdy je spotykam, mój wzrok się sam zatrzymuje i zaczyna je chłonąć.

rozmawiała Katarzyna Buda